wtorek, 7 października 2014

Wrzesień

Wiesz stary, właściwie to nadal nie wiem, czy wolałbym, żebyś pozostał w niebycie przełożonej kartki kalendarza naściennego, czy może wrócił na chwilę i przypomniał mi, że jednak miałeś miejsce.


Wkurwiałeś mnie niemiłosiernie momentami; miałem Cię dosyć to the point, że jakbyś nagle stanął w ogniu, to zastanawiałbym się dobrych parę minut, czy ugasić Cię wodą, czy podlać benzyną.



Trzynasty września, moje urodziny. Wesoła gromadka bliskich mi ludzi po raz kolejny nie zawiodła. Przyszli, wypili ze mną przemysłowe ilości alkoholu, wdeptali chipsy w dywan, a potem zostawili z tym syfem. 10/10 would party again. Dostałem także najlepsze, najbardziej spersonalizowane prezenty na świecie; żaden generic shit z Flo. This girl http://smallergod.deviantart.com/ i stojąca za tym ekipa spiskowców are fucking amazing. Było ich jeszcze trochę, ale gify wrzuca mi się tu fatalnie, tak samo jak szerokie, horyzontalne obrazki. Anyway, oto level milion artwork, który dostałem na koszulce. I live for this shit <3





Nastrój zepsuł mi trochę codename: Janusz, który następnego ranka, gdy kaca miałem jak Pałac Kultury, zgwałcił dzwonek, po czym oznajmił, że moi opuszczający imprezę goście "rozkradli kwiatki". Faktycznie ubyło kwiecia, które jego całkiem ogarniająca małżonka rozstawiła na korytarzu przy windzie. Nijak jednak nie mogę pojąć, skąd w głowie tego człowieka narodził się niczym pierdolony Uruk-hai z rzeki gówna pomysł, że moi a) nawaleni b) dorośli c) kulturalni d) spieszący się na nocny transport e) zrelaksowani goście mieli by ochotę grabnąć pod pachę jego zasuszone, parchate badylodendrony czy inne kwiaty paproci i z dziką radością spierdolić z tak wspaniałym łupem w siną dal. Get your shit together.

Anyway, obroniłem się.


3 lata, plus jeden nadprogramowy rok. Niepewność i powątpiewanie, że kiedykolwiek to gówno dojdzie do skutku. Tak sroga sinusoida porażek i sukcesów, że w międzyczasie mógłbym startować na fizykę, czy też matmę. Dopiąłem to, jakimś cudem. Obydwie kostki skręcone jakieś siedemnaście razy podczas festiwalu lecących mi pod nogi kłód, które w znakomitej większości załatwiłem sobie sam. Reszta to biurokratyczne szambo i nieboniemizm nieprzychylnych. Funny shit, że do samego końca nie wierzyłem, że może to mieć kiedykolwiek miejsce. Wychodząc z sali, po tym jak chwilę temu dłoń podczas nadawania tytułu zawodowego uścisnął mi prof dr hab super hiper, nie miałem zielonego pojęcia, czy to sen, czy morze Fanty. Wyjść z budynku, wcisnąć guzik na detonatorze a'la "cool guys dont look at explosions", czy paść na kolana i skasztanić się w majty ze szczęścia? Wrześniu, ah wrześniu, cóżeś Ty za Pani.


Adoptowaliśmy z dziewczyną kota. Roczny pokracznik w kolorze czarno-szylkretowym. Szorstkie futro, eks-mama, od- masakrowana, robaczona & ratowana. Feels good, polecam. Dobry kompan. 


Co nie zmienia faktu, że mała dziwka w ramach bycia ciężko przestraszoną wgramoliła się pod zabudowaną wannę; szukanie kota zajęło pół dnia, a na moją akcję wyciągnięcia jej z tych kazamatów nienawiści zużyłem całą zasraną manę. Z radości, że ją wydobyłem, miałem ochotę ukręcić jej łeb. Przez sekundę. Zdjęcie zrobione na teleskopowym wysięgniku zwanym dalej ramieniem, wsadzonym w festiwal budowlanej fuszery, zwanej dalej obrzydliwą klapą dającą dostęp do syfonu.



Zająłem drugie miejsce w konkursie jedzenia ostrego żarcia. Biorąc pod uwagę ostrość potraw (w skali scoville'a Tabasco ma około 6.000, piąty etap konkursu miał około 2.000.000, do the math), jestem całkiem zadowolony z efektu końcowego. Oddałem pierwsze miejsce, czego z perspektywy czasu odrobinę żałuję. Z drugiej strony, miejsce pierwsze i bodajże piąte lokal opuściły w światłach nie fleszy, a koguta na dachu karetki. Ja po prostu porzygałem się w domowym zaciszu, do którego dotarłem na własnych, choć ciut galaretowatych nogach.


Tak czy inaczej, paliło jak skurwiel. Tego dnia dostałem tylko 3 copypasty o jedzeniu ostrego żarcia. Swoją drogą, chyba wyleję na nią wiadro pomyj na łamach tego bloga. 

Dostałem się na specjalizację tłumaczeniową - konferencyjną. 8 osób na rok. Shit is awesome, ale cieszy mnie w taki sam sposób, co mój licencjat. The sacrifices were too high, lol. Dużo pracy przede mną, ale gdzieś za horyzontem, niczym "zespół R znowu błysnąąąąą-" miga mi ta wizja, że wreszcie, po 4 latach, zacznę robić na tym wydziale coś, co mnie interesuje. Hope it was worth the fucking wait.

Starczy tego shitstormu uczuć ambiwalentnych; jeśli tu dotarłeś - dziękuję, serio. Powiedziano mi, że fejsbuk jest całkiem skuteczną metodą na dotarcie do trochę szerszego grona, co nie ukrywam, brzmi fajnie. Jeśli masz ochotę znosić te niespecjalnie częste powiadomienie w feedzie czy też na wallu: polajkuj, a może później stracę do tego zapał ;) Fanpejdż jest mocno eksperymentalny, toteż nie widzi mi się na chwilę obecną promowanie go poprzez swój własny profil. Tylko tu będzie na razie link do niego, lets see how many people made it that far. Absolutnie nic tam na razie nie ma, ale jeśli będzie to miało ręce i nogi - na pewno to ogarnę. Give it a chance ;-) 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz