poniedziałek, 20 października 2014

Serio? JA to napisałem?


A właśnie, że tak, prawie pięć lat temu. 


Kupa tekstu, do tego tak nerdzkiego, że nie będę jej tu wpychał na siłę.

Jeśli jesteś komputerowym oldboyem, CD-Action jest Ci tematem znanym, a gry zapomniane/szpetne/stare zamiast pogardliwego prychnięcia prędzej wywołują łezkę w oku, zapraszam na stronę 31.


Good times. Trochę żałuję, że nie pisałem potem nic więcej, z drugiej strony mój tekst załapał się na ostatnie podrygi dobrego Action Maga, który w konwulsjach ducha wyzionął niedługo później.


Fun fact: ten .pdf wylądował na płycie dołączonej do czasopisma o nakładzie 135.000 egzemplarzy.


Właściwie to niewiele się zmieniło; zdania ciut dłuższe, bełkot jakby cięższy, wszędzie ten jebany festiwal słowa "festiwal" i jeszcze se fejsa panicz pierdolony założył:

https://www.facebook.com/bomogeblogspot

środa, 15 października 2014

i live in bydgoszcz

~z pamiętnika studenta pracującego po godzinach w anglojęzycznej księgarni~

1) Kawa z ekpresu jest pyszna, ale ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, okazało się, że kubek po umyciu przed wstawieniem do ekspresu zdecydowanie lepiej jest WYPŁUKAĆ, . "Nieźle się dziś spieniła, chyba w końcu odkamienili ekspres". Ale żeby miętowy, słony posm- FFFFFFFFFFUUUUUUUUUUU-


2) Nie każdy posiadacz pięknego, nordyckiego imienia Gunnar cieszy się, gdy sprzedając mu książki mówię mu, że w Niezniszczalnych był Gunnar Jensen, grany przez Dolpha Lundgrena, i że był zajebisty, i że strzelał. Przeklęte lekarskie wannabee, ten człowiek ma doktorat z chemii obroniony na MiT. Peasants.


3) Tak jak wyżej wymieniony Gunnar, Norwegowie to około połowa klientów miejsca, gdzie pracuję. Właściwie robią to wszyscy posługujący się jakimś egzotycznym językiem, ale akurat mieszkańcy Półwyspu Skandynawskiego są w tym wyjątkowo bezczelni. O co chodzi? 

Ano, chodzi o jawny i zupełnie nieskrywany code-switching. Zawsze, gdy przychodzą w grupie, prędzej czy później (szczególnie w momencie, gdy podaję cenę) zmieniają język na ojczysty, prawdopodobnie żebym nie słyszał tego, że drogo, że mam krzywy ryj, że ile ten chuj sobie zażyczył, że u pirata będzie taniej, a w ogóle to lepiej ściągnąć z chomikuj. Zawsze, gdy taka sytuacja ma miejsce, patrzę się na nich z uśmiechem, wstukuję coś w komputerze, okazjonalnie zderzę się z nimi wzrokiem. Czasami nabierają wątpliwości: czy ten gość nas aby na pewno nie rozumie? Oczywiście, że NIE rozumiem tego festiwalu litery "h" you people call a language. Ale tego nie musicie wiedzieć.

Jedna rzecz jednak sprawia mi ogromną radość - rzucenie im na odchodne, wypowiedzianego poprawnie fonetycznie i gramatycznie "DO WIDZENIA!" po norwesku, czyli melodycznego "hade bra", które zaciągnąłem gdzieś z internetów. Niektórzy się uśmiechają i cieszą. Natomiast absolutnie bezcenne jest przerażenie w oczach tych, którzy pierdolili mi nad biurkiem rzeczy, których nie chciał bym usłyszeć jako istota ludzka, tudzież pracownik miejsca, którego politykę głośno werbalizują. Najśmieszniejsze były 3 niebrzydkie, ale zdecydowanie zbyt hałaśliwe i zbyt "flashy" laski, które przyszły i 90% czasu spędziły na głośnych rozmowach i śmiechach w swoim języku. Ich reakcja na moje "do widzenia" z szelmowskim uśmiechem: OMAAJGOOOOOOOOOTTTTTT...! + pisk, purpura na twarzy i szeroko pojęta teleportacja. Hehe. 



4) Może i moja babcia na mikrofalówkę mówi "cieplarka" i 2 lata uczyła się pisania smsów, ale goddamit, w porównaniu z niektórymi klientami to błyszczy skillami jak haker na usługach pentagonu. Dzwoni telefon, klientka nie umie obsłużyć sklepu online, mówi potwornie łamaną angielszczyzną i ogólnie to jestem pod ogromnym wrażeniem tego, że jest w stanie samodzielnie oddychać. Kilka kwiatków:

- próbuję podyktować jej maila: "allright, now the at-sign"... I shit you not, wytłumaczenie jej czym do kurwy nędzy jest MAŁPA, jak ją wyprodukować, znaleźć i ogarnąć życie zajęło mi jakieś kilka minut.

-klientka dyktuje mi maila, literując: 
- "R, like Robert, E, like elephant, B, like.... <lag> <more lag> like dog!!"
- Like dog?!
- Yes, like dog.
- B? Like dog???
- Yes. 
- Maybe more like Barbara?
- No, like dog!
- ...

Po grzecznym uświadomieniu jej, że dog rozpoczyna się na literę d, nie b, klientka przyjeła moją wersję. Zaraz potem wysłała mi dane do wysyłki.

-klietka dzwoni co 5 minut pytając, czy podyktowany w wielkich bólach adres mailowy i pchnięte w jego kierunku 6 maili wreszcie dotarły. Gwałcę klawisz F5, maila brak. Dzwoni ponownie za 10 minut. Okazało się, że nie była podłączona do internetu, dlatego żaden mail od niej nie wyszedł i każdy wysypał error, ale nie wiedziała, co on oznacza.

- finally, jest i mail. Patrzę na adres do wysyłki i nie wierzę_jebanym_oczom:

Imię i Nazwisko
<podany mail, wysłany z tego samego maila>
numer telefonu
i live in bydgoszcz




i live in bydgoszcz

i live in bydgoszcz

i  l i v e   i n   b y d g o s z c z

Już, kurwa, wysyłam paczkę z jebitnym napisem BYDGOSZCZ, zostawią ją w ratuszu albo w geograficznym środku miasta. Siema Bydgoszcz, słuchaj, nie przyszła jakaś paczka? No, był gość z UPSu, zostawił coś portierowi koło blachy z nazwą miasta na wieździe, ogarniesz? Tak, dzięki Stary, lecę.

A może polub fanpage? https://m.facebook.com/bomogeblogspot


wtorek, 7 października 2014

Wrzesień

Wiesz stary, właściwie to nadal nie wiem, czy wolałbym, żebyś pozostał w niebycie przełożonej kartki kalendarza naściennego, czy może wrócił na chwilę i przypomniał mi, że jednak miałeś miejsce.


Wkurwiałeś mnie niemiłosiernie momentami; miałem Cię dosyć to the point, że jakbyś nagle stanął w ogniu, to zastanawiałbym się dobrych parę minut, czy ugasić Cię wodą, czy podlać benzyną.



Trzynasty września, moje urodziny. Wesoła gromadka bliskich mi ludzi po raz kolejny nie zawiodła. Przyszli, wypili ze mną przemysłowe ilości alkoholu, wdeptali chipsy w dywan, a potem zostawili z tym syfem. 10/10 would party again. Dostałem także najlepsze, najbardziej spersonalizowane prezenty na świecie; żaden generic shit z Flo. This girl http://smallergod.deviantart.com/ i stojąca za tym ekipa spiskowców are fucking amazing. Było ich jeszcze trochę, ale gify wrzuca mi się tu fatalnie, tak samo jak szerokie, horyzontalne obrazki. Anyway, oto level milion artwork, który dostałem na koszulce. I live for this shit <3





Nastrój zepsuł mi trochę codename: Janusz, który następnego ranka, gdy kaca miałem jak Pałac Kultury, zgwałcił dzwonek, po czym oznajmił, że moi opuszczający imprezę goście "rozkradli kwiatki". Faktycznie ubyło kwiecia, które jego całkiem ogarniająca małżonka rozstawiła na korytarzu przy windzie. Nijak jednak nie mogę pojąć, skąd w głowie tego człowieka narodził się niczym pierdolony Uruk-hai z rzeki gówna pomysł, że moi a) nawaleni b) dorośli c) kulturalni d) spieszący się na nocny transport e) zrelaksowani goście mieli by ochotę grabnąć pod pachę jego zasuszone, parchate badylodendrony czy inne kwiaty paproci i z dziką radością spierdolić z tak wspaniałym łupem w siną dal. Get your shit together.

Anyway, obroniłem się.


3 lata, plus jeden nadprogramowy rok. Niepewność i powątpiewanie, że kiedykolwiek to gówno dojdzie do skutku. Tak sroga sinusoida porażek i sukcesów, że w międzyczasie mógłbym startować na fizykę, czy też matmę. Dopiąłem to, jakimś cudem. Obydwie kostki skręcone jakieś siedemnaście razy podczas festiwalu lecących mi pod nogi kłód, które w znakomitej większości załatwiłem sobie sam. Reszta to biurokratyczne szambo i nieboniemizm nieprzychylnych. Funny shit, że do samego końca nie wierzyłem, że może to mieć kiedykolwiek miejsce. Wychodząc z sali, po tym jak chwilę temu dłoń podczas nadawania tytułu zawodowego uścisnął mi prof dr hab super hiper, nie miałem zielonego pojęcia, czy to sen, czy morze Fanty. Wyjść z budynku, wcisnąć guzik na detonatorze a'la "cool guys dont look at explosions", czy paść na kolana i skasztanić się w majty ze szczęścia? Wrześniu, ah wrześniu, cóżeś Ty za Pani.


Adoptowaliśmy z dziewczyną kota. Roczny pokracznik w kolorze czarno-szylkretowym. Szorstkie futro, eks-mama, od- masakrowana, robaczona & ratowana. Feels good, polecam. Dobry kompan. 


Co nie zmienia faktu, że mała dziwka w ramach bycia ciężko przestraszoną wgramoliła się pod zabudowaną wannę; szukanie kota zajęło pół dnia, a na moją akcję wyciągnięcia jej z tych kazamatów nienawiści zużyłem całą zasraną manę. Z radości, że ją wydobyłem, miałem ochotę ukręcić jej łeb. Przez sekundę. Zdjęcie zrobione na teleskopowym wysięgniku zwanym dalej ramieniem, wsadzonym w festiwal budowlanej fuszery, zwanej dalej obrzydliwą klapą dającą dostęp do syfonu.



Zająłem drugie miejsce w konkursie jedzenia ostrego żarcia. Biorąc pod uwagę ostrość potraw (w skali scoville'a Tabasco ma około 6.000, piąty etap konkursu miał około 2.000.000, do the math), jestem całkiem zadowolony z efektu końcowego. Oddałem pierwsze miejsce, czego z perspektywy czasu odrobinę żałuję. Z drugiej strony, miejsce pierwsze i bodajże piąte lokal opuściły w światłach nie fleszy, a koguta na dachu karetki. Ja po prostu porzygałem się w domowym zaciszu, do którego dotarłem na własnych, choć ciut galaretowatych nogach.


Tak czy inaczej, paliło jak skurwiel. Tego dnia dostałem tylko 3 copypasty o jedzeniu ostrego żarcia. Swoją drogą, chyba wyleję na nią wiadro pomyj na łamach tego bloga. 

Dostałem się na specjalizację tłumaczeniową - konferencyjną. 8 osób na rok. Shit is awesome, ale cieszy mnie w taki sam sposób, co mój licencjat. The sacrifices were too high, lol. Dużo pracy przede mną, ale gdzieś za horyzontem, niczym "zespół R znowu błysnąąąąą-" miga mi ta wizja, że wreszcie, po 4 latach, zacznę robić na tym wydziale coś, co mnie interesuje. Hope it was worth the fucking wait.

Starczy tego shitstormu uczuć ambiwalentnych; jeśli tu dotarłeś - dziękuję, serio. Powiedziano mi, że fejsbuk jest całkiem skuteczną metodą na dotarcie do trochę szerszego grona, co nie ukrywam, brzmi fajnie. Jeśli masz ochotę znosić te niespecjalnie częste powiadomienie w feedzie czy też na wallu: polajkuj, a może później stracę do tego zapał ;) Fanpejdż jest mocno eksperymentalny, toteż nie widzi mi się na chwilę obecną promowanie go poprzez swój własny profil. Tylko tu będzie na razie link do niego, lets see how many people made it that far. Absolutnie nic tam na razie nie ma, ale jeśli będzie to miało ręce i nogi - na pewno to ogarnę. Give it a chance ;-)