niedziela, 21 kwietnia 2013

8 powodów dla których Far Cry 3: Blood Dragon jest zajebisty

tl;dr - Far Cry 3 Blood Dragon jest zajebisty;  SZTOS, KOT, W OPÓR DOBRY, play it kurwa.

Są takie gry, podczas katowania których ma się uczucie... niedosytu. Takiego swoistego "kurwa, zrobił bym to lepiej". Są też takie gry, których istnienia się nikt nie spodziewał, gry zrobione pod bardzo wąską grupę fanów, można by nawet rzec, że dla jaj. Takie ekstremalne parodie, jedna, wielka, beka z klasycznych filmów akcji, innych gier, Ameryki, pop kultury i Twojej Starej.

Problem jest taki, że są to zazwyczaj niewielkie, ale pocieszne gry indie, nad którymi siedziała garstka zapaleńców po godzinach, których budżet przewidywał tylko hajs na pizzę, kawę i fap papier. W czasach, gdy gry (a już szczególnie FPS'y) to mega produkcje przypominające bardziej interaktywne filmy niż oldskulowe strzelanki, w dodatku zepsute skryptami i przewidywalnością jak plaster szynki na pustyni, nikt nie myślał nawet, że ktoś wywali taki fuckload siana na produkcję tak oryginalną i niszową. Ze swoją archaiczną wręcz stylistyką, gra powoduje długotrwałą, bolesną erekcję u ~10% graczy którzy na tego typu tandecie się wychowali, a całą resztę zniechęci na dzień dobry, because "meh, kol of djuti ma lepszom grafę a w ogóle to batylfjeld hehe cwelu XDDDDDDD".

A jednak. Ubisoft podwójnie strollował graczy wypuszczając zapowiedź gry w Prima Aprilis, tylko po to by dzień później już naprawdę zrobić ich w chuja informacją, że gra faktycznie istnieje i ma się dobrze. Teoretycznie całe to moje pisanie można o kant dupy rozbić, bo poniższy trailer jest tak dobry i tak pieści organ odpowiedzialny za uwalnianie nostalginy, że nawet jak bym się wspiął na wyżyny swoich jakichś tam piśmienniczych zdolności, to i tak niewiele zdziałam. 

                                         
But wait, ja tu jestem by się tą grą jarać, a nie reklamować. And boy, believe me, I did. Ladies and gentlemen... 

8 POWODÓW DLACZEGO FC3:BD JEST ZAJEBISTY:
spoilers ahead. zostaliście ostrzeżeni.

1) Od strony technicznej: gra jest na dokładnie tym samym enginie co "oryginalny" Far Cry 3. It's gorgeous, it's stable and it's optimized. Gra się nie sypie, śmiga bezproblemowo na słabszym sprzęcie, a i zupełnie przy okazji nie straszy jak pierwsze spotkanie z Minecraftem, gdy zostanie uruchomiona na starszym hardwarze. Tym bardziej, że twórcy mieli już sprawdzony warsztat, pracowali na czymś, co już wcześniej osiągnęło niemały sukces, a i roboty było niewiele - ogromna ilość elementów środowiska i obiektów jest żywcem wyrwana z Far Cry'a 3. Cała ta copypasta (zwierzęta, pojazdy, rośliny) została oblana cysterną chromu, neonów i świecących elementów. Ah, also praktycznie wszystko w tej grze jest cyborgiem. 

2) Stylizacja. Na całą produkcję narzucony jest czerwony filtr i "efekt monitora", którego z braku wiedzy lepiej nie nazwę. Ale wygląda to trochę jakby się patrzyło przez kamerę, co niejako uwierzytelnia fakt, że główny bohater ma cybernetyczne oko. Sama czerwień bardzo przypomina sposób, w jaki widział filmowy Terminator: 
                          


3) Speaking of which... MOTHERFUCKING MAIN PROTAGONIST. Tu się specjalnie nie ma co rozpisywać: Rex Power Colt, śmiertelnie ranny podczas Drugiej Wojny w Wietnamie, skurwysyńskim nakładem siana przywrócony do życia jako cybernetyczny komandos którego 85% ciała jest syntetyczne, totally badass american hero który ratuje świat przed zagładą, bzyka cycatą Panią naukowiec, regularnie sypie Duke Nukem-style sucharami, pokazuje middle finger za naciśnięciem klawisza F (przypadek...? nie sadzę) , regularnie w swoich poczynaniach odnosi się do robienia loda i jest praktycznie niezniszczalny. Zarówno bohater jak i cała gra jest po prostu DO BÓLU stylizowana na złotą erę "gównianych" filmów akcji\science fiction, które to na VHS zdobiły w latach 80-tych i 90-tych niejedną półkę koło magnetowidu u jakiegoś zapaleńca. Goddamit, prawie zapomniał bym wspomnieć! Wszystko to miało by się nijak, gdyby nie cudowne spoiwo które czyni Rex Power Colta tak zajebistym: głosu podkłada mu nie kto inny jak Michael Biehn, czyli filmowy Kyle Reese z pierwszego Terminatora. Ze swoim charakterystycznym szorstkim głosem bezbłędnie dopełnił kreowaną przez siebie postać. Gościa aż chcę się słuchać podczas grania; osobiście WYCZEKIWAŁEM jego ociekających testosteronem i tak dobrze dobraną wulgarnością komentarzy.

4) Bronie. To chyba właśnie tutaj namierzyłem pierwsze inspiracje jakich użyli twórcy. Sam zestaw jest wyraźnie uboższy niż w pierwowzorze, ale fuck me, daje dużo więcej radochy. Podstawowy pistolet jest ewidentną zrzynką z RoboCopa, z czym twórcy nawet się obnoszą. Co lepsi znawcy (khem, khem) od razu wyczują. że A.J.M. 9 (bo tak się owy gnat zwie) oznacza nic innego jak Alexa J. Murphyego, czyli głównego bohatera zajebistego RoboCopa, który (suprajz, maderfaker) był śmiertelnie rannym policjantem w Detroit, którego odbudowano jako cyborga. Sam pistolet do bólu przypomina filmowego Auto 9, więc co do inspiracji nim nie ma żadnych wątpliwości. Również z RoboCopa zaciągnięty jest karabin snajperski Kobracon, który w filmie siał spustoszenie pod nazwą Kobra Assault Cannon. Obydwa strzelają wybuchowymi pociskami, obydwa wyglądają jak Barret M82A1. Yummy. Jest i także oldskulowa strzelba "Galleria 1991", która już nawet nazwą jest w stanie się skojarzyć z Terminatorem 2, gdyż jej pierwowzór w 1991 brał czynny udział w świetnej scenie wymiany ognia w budynku o nazwie Galleria. W dodatku obydwa gnaty są lever-action shotgunami, przeładowywane w ten sam, charakterystyczny dla Terminatora sposób, w którym broń wykonuje obrót o 360 stopni. Naturalnie, w grze tak bardzo zaciągającej z filmów ze Schwarzenneggerm nie mogło by zabraknąć JEBANEGO MINIGUNA. Ba, pierwsza rzecz którą w grze przychodzi robić jest rzyganie ołowiem z zamontowanego na pokładzie śmigłowca działka, które sypiąc pociskami smugowymi powoduje tak wspaniały koncert wybuchów, dźwięków i feerie barw, że ten moment powtarzałem kilka razy za każdym ubolewając, że jest taki krótki. Dodatkowo tej scenie towarzyszy bezbłędna Long Tall Sally Little Richarda, która w identycznych okolicznościach rozbrzmiewała przy okazji początkowych scen Predatora. 

5) Muzyka. Jak to mówią, lepiej późno niż wcale. Z tego własnie tytułu cieszę się, że to własnie dzięki standalone dodatkowi do Far Cry'a 3 miałem przyjemność poznać Powerglove, czyli ekipę stojącą za ścieżką dźwiękową produkcji. Wprawione ucho od razu wyczuje inspiracje, szczególnie Terminatorem 1 i 2.  Całość momentami także trąca nowym Tronem: Legacy, Blade Runnerem i muzyką z 8-bitowców. Źródeł było jeszcze pewnie wiele, ale resztę odkryję przechodząc grę za czwartym tudzież piątym podejściem. Anyway, Panowie odwalili kawał zajebistej God-Tier roboty tworząc niesamowicie wręcz klimatyczną elektronikę, wyczekiwaną przeze mnie w formie Far Cry 3: Blood Dragon OST, która rzekomo ma zaraz ujrzeć światło dzienne. Czytaj: ktoś ją wrzuci na torrenty. Dla chętnych obczajenia podobieństw: 


6) Wideło. Co prawda cut-scenek jest tyle, co kot napłakał, ale ich niewielką częstotliwość ratuje olskulowy klimat. Są to niespecjalnie ruchome (czasem po prostu stateczne) sekwencje w nie przymierzając 256 kolorach, stylizowane na produkcje z czasów SNES-a. Cierpią na zaawansowaną pikselozę i tak bardzo nie pasują do FPS'a z 2013 roku, że to aż piękne.

7) "Smaczki". Pomijając już muzykę, zabawki i bohaterów, twórcy kupili mnie jeszcze jedną rzeczą: dystansem do siebie i swojej produkcji. Gra nie udaje, że mimo niepoważnej tematyki jest poważna. Jest tak naprawdę jebitnym żartem który na każdym kroku puszcza graczowi oczko, albo wykrzywia mordę trollfacem szczerząc przy tym zęby w kształt loga Nike. Od menu przez tutoriale, opisy zadań, nazwy przedmiotów, aż po ekrany wczytywania, gra wprawia w dobry nastrój z każdym takim gagiem lub namierzonym easter eggiem. Przykłady? Znalazłem rozbity śmigłowiec z niewyklutymi jajami filmowych Alienów, przyszło mi w ramach misji ubić 4 zmutowane żółwie żyjące w kanałach, nasłuchałem się tekstów z RoboCopa i Terminatorów, razem z głównym bohaterem cisnąłem z Assassin's Creeda (przy okazji zbierania porozrzucanych po mapie telewizorów Rex wypala "I hope I wont have to collect any fucking feathers") i wiele, wiele innych. Jak to zwykle bywa przy opowiadaniu osobom trzecim jakichś żartów sytuacyjnych albo śmiesznych dialogów: żeby to szczerze bawiło, trzeba przy tym być. Przy tej grze się po prostu serio pośmiałem, ale żeby osiągnąć taki efekt trzeba się nastawić na produkcję po prostu głupią, bo inaczej cały fun z grania chuj strzeli jak paczkę drożdży.

W życiu bym nie przypuszczał, że ktoś jeszcze kiedyś coś takiego wypuści. A już szczególnie Ubisoft, czyli ekipa odpowiedzialna za Assassiny, Splinter Celle, Watchdogs, Ghost Recony, Anno i wreszcie Far Cry'e. Czyli: kopalnie złota. I ta własnie fabryka pieniędzy postanowiła wypuścić coś, na czym na bank nie zarobią. Gra której skończenie na 100% zajęło mi 5 godzin, produkcja z tak naprawdę monotonną, za ciemną stylistyką i głupią jak sam skurwysyn fabułą. Gra, która na metacriticu na bank dostanie baty od casualowego gamerowego bezguścia, którzy z bólu dupy (bo gra jest za mało filmowa, albo nichuja nie zrozumieli przekazu) skutecznie zrujnują jej score. Gra, która jak na Ubisoft jest zaskakująco tania. To się wszystko kupy nie trzyma, ale tak bardzo się cieszę, że jest. 

Przyszło mi na myśl podczas grania, że miewam czasem rozkminy w stylu: "Kurwa, jakbym miał miliardy dolarów to OPŁACIŁBYM nowego Descenta, kolejnego Deus Exa, czy jakąś firmę która wreszcie dla odmiany nie spierdoli mi nowego Need for Speeda.". I wonder... może ktoś bardzo chciał takiej produkcji i miał na to siano? "Hi, I want all the crappy action sci-fi movies in one game, transfering 865.093.234 Dolan$ to your account kthxbye". That would be awesome.

-K