środa, 28 listopada 2012

Nostalgia at its finest, czyli o Interstate’76 słów kilka.


Warning: tak samo jak w przypadku poprzedniego wpisu, niezainteresowanym tematyką gier, tudzież tl;dr’owcom niniejszym piszę, że w tym momencie mogą sobie dalszą lekturę śmiało odpuścić.

Po mojej ostatniej recenzji niechlubnego NFS'a, w której to zamieściłem wspomnienie wspaniałego Interstate 76, od moich czytelników dostałem ogrom pytań dotyczących tej gry i drugie tyle pozytywnego feedbacku. Co prawda pytanie było jedno, a pozytywny feedback ograniczył się do  „ku*wa też grałem w intestate :DD” anonimowego autora, no ale cóż. Lata temu, gdy pisałem jeszcze teksty do Action Maga, stworzyłem recenzję – wspomnienie właśnie tej wspaniałej gry. Jak to już bywa ze swoją niegdysiejszą twórczością (a już szczególnie moim brakiem dystansu do własnych wypocin), po odnalezieniu tego tekstu w czeluściach komputera nabrałem nieodpartej ochoty skasowania tego w cholerę. Dlatego też to właśnie nostalgia razem z potrzebą naprawy swojej spuścizny sprawiły, że postanowiłem o tej grze jeszcze raz napisać. O czym więc jest to całe Interstate 76?

         Przede wszystkim jest to gra PC z 1997 roku, pamiętana już dziś jedynie przez starych wyjadaczy, osadzona w roku 1976 w południowo – zachodniej Ameryce za czasów kryzysu paliwowego. Choć w tych latach Stany Zjednoczone faktycznie doświadczyły tzw. „szoku naftowego”, produkcja Activision przedstawia alternatywną, dużo gorszą wersję wydarzeń – fatalna ekonomia, niebotyczne ceny paliw i prawie nie istniejąca gospodarka są powodem wybuchu licznych zamieszek i szeroko pojętego nieładu na terenie całych stanów. Bezprawie jest na porządku dziennym, upośledzone kryzysem organy władzy nie mają żadnej kontroli nad rosnącą przestępczością - jest źle. Walczące o dominację koncerny paliwowe werbują „auto-złoczyńców” (w grze bardzo czujnie zwanych „auto-villains”), którzy pod przywództwem czarnego charakteru gry, Antonio Malochio, sukcesywnie eliminują jakąkolwiek ich konkurencję. Głównym bohaterem gry jest ex-kierowca wyścigowy Groove Champion. Yep, gość ma na imię Groove, regularnie powtarza „grooo-veeeeyy”, a poza tym ma przezwisko „Swinger”. Poznajemy go, gdy dowiaduje się o śmierci swojej siostry Jade i o jej podwójnym życiu – była jednym z najbardziej szanowanych „auto-stróży”, czyli prowadzących zmodyfikowane i uzbrojone pojazdy strażników prawa. Postrzelona przez Malochio, w iście Hollywoodzkiej scenie generującej wkurzenie i żądze zemsty, umierając na rękach swojego partnera – Taurusa, prosi go o odnalezienie Groove’a, który koniec końców odziedzicza po niej samochód i pełnioną funkcję. Celem gracza jest naturalnie pomszczenie siostry, przedtem krzyżując plany zniszczenia rezerw paliwowych Ameryki, czym Malochio chciał rzucić państwo na kolana.

Kampania (nazwana w grze „T.R.I.P.”- Total Recreational Interactive Production) składa się z 17 misji przeplatanych cut-scenkami. Każda z misji to osobne „pchnięcie” fabuły polegające głównie na puszczeniu z dymem wrogich samochodów tudzież dojechaniu w całości do danego punktu. Poza tym, standard: eskorta sojuszników, wyścigi, itp.  Do swojej dyspozycji gracz dostaje ponad 20 wozów, wzorowanych na klasycznych amerykańskich autach lat 70 – od rodzinnych sedanów po muscle cary.  Auta, choć nielicencjonowane, wyglądają niemal identyczne jak ich prawdziwe odpowiedniki, a szczególnie amerykańskie mięśniaki – Dodge Charger, Plymouth Barracuda, Ford Mustang i wiele innych, każdy z nich dowolnie konfigurowalny. Środków do kasowania aut przeciwników jest multum, zamontować można różnego kalibru karabiny i działa, rakietnice, pociski sterowane, moździerze, miny i miotacze ognia. Pojazd można także unieruchomić w inny sposób: wystawiając pistolet przez okno, po czym robiąc w czaszce jadącego obok wrogiego kierowcy otwór kalibru .44 Magnum, czemu towarzyszy głuchy łoskot dziurawego łba opierającego się o klakson. Satysfakcja – bezcenna.

Mimo swoich 14 lat gra do dziś przyciąga kipiącym wręcz klimatem seriali z lat 70-tych – ba, sama w sobie jest na taki stylizowana! Oprócz intro wprowadzającego do fabuły, jest także drugie, będące typową czołówką serialu akcji – urywki najlepszych scen przeplatane listą płac. Nastroje lat 70-tych idealnie buduje także ścieżka dźwiękowa, będąca jednym z głównych atutów produkcji. Jej wykonawcą jest zespół Bullmark, który specjalnie na potrzeby gry nagrał ponad 80 minut fenomenalnego funku. Ze swoim charakterystycznym płaskim basem i gitarowym brzmieniem muzyka towarzyszy graczowi przez cały czas - ba, gracze zapałali do niej taką sympatią, że została wydana na sprzedawanych osobno płytach. Od strony technicznej także nie można było niczego zarzucić. Rewelacyjny jak na tamte czasy model jazdy z realistycznymi poślizgami, skokami i świetnie skonstruowanym silnikiem fizycznym (swoją drogą ciekawa sprawa - Interstate śmiga na engine Mechwarriora 2) do dziś sprawia przyjemność i może się podobać. Na plus zaliczyć trzeba także fakt, że całe środowisko było wykonane w trójwymiarze – od samochodów po cut scenki na silniku gry (!), a mówimy tu o czasach, gdy grafika 3D i wszelkie fajerwerki z nią związane zapierały dech w piersiach, jako że epoka akceleratorów graficznych miała dopiero nastąpić. Swoją drogą, do dziś pamiętam dzień, w którym do zestawu Pentium II 166 Mhz + 64mb RAM Ojciec dokupił mi akcelerator grafiki, Voodoo 2 3D FX. Osiem megabajtów potęgi, to były czasy.

            Choć od strony audiowizualnej grze nic nie dolegało, tak niestety Interstate ‘76 nie ustrzegło się przed innymi wadami. Twórcy dali ciała zdecydowanie ze skrajnie nierównym poziomem trudności – część zadań można było zaliczyć „z miejsca” za pierwszym razem, a niektóre były tak wyśrubowane,  że irytacja towarzysząca ich powtarzaniu po kilkadziesiąt razy chyba właśnie wtedy zapoczątkowała gdakanie światłych i wielebnych na temat wzbudzania agresji wśród młodych przez gry komputerowe. Żeby nie było za kolorowo - gra jako relikt poprzedniej epoki nie wyznawała czegoś takiego jak punkty kontrolne, checkpointy, quick savy czy –  phi! – odnawialne zdrowie lub amunicja. Umarłeś? Nie ma przebacz. Użyłeś kodów? Fajnie, że sobie postrzelałeś, ale spróbuj jeszcze raz, bez oszukiwania. Zawalona misja bezlitośnie rzucała graczowi w mordę złośliwym ekranem „failu”. Dwa lata później, w listopadzie 1999 roku premierę miała miejsce druga część Interstate – tym razem 82’. Choć poprawiła wiele bolączek swojej poprzedniczki oraz zapewniła możliwość wychodzenia z samochodu i zmieniania ich nawet w czasie misji, przyniosła ogromny bagaż własnych błędów i niedoróbek,  od kiepskiego modelu jazdy zaczynając, na najcięższym z grzechów – nudzie i uproszczeniach kończąc.

Mimo leciwego już wieku, gra do dziś jest ciepło wspominana przez rzeszę fanów. Świadczy o tym chociażby ilość związanych z nią filmików i ich wyświetleń na YouTube, razem z przychylnymi komentarzami od niegdyś zagrywających się w nią miłośników. Przystosowana do nowych systemów (na wszystkim począwszy od Windowsa 98 w górę oryginalna gra wywala się na plecy) wraz z dodatkiem jest do kupienia w sklepie Good Old Games, gdzie pod nazwą Interstate’76: Arsenal sprzedawana jest w cenie 6 dolarów. Jest to kawał dobrej, nadal bardzo grywalnej produkcji, choć zdecydowanie dla cierpliwych i upartych graczy, którzy za nic mają sobie wyśrubowany poziom trudności, a regenerujące się zdrowie, savepointy czy inne casualowe rozwiązania wywołują u nich tylko pełne politowania parsknięcie.

piątek, 9 listopada 2012

@!#$%&!, czyli dlaczego nowy NFS: Most Wanted jest do bani


Ten wpis jest właściwie w całości o grze komputerowej, więc Drogi Czytelniku: jeśli masz tę tematykę w głębokim poważaniu, albo obsługujesz tylko myszkę (Simsy, Angry Birds, Farmville), to śmiało zaprzestań lektury.


Gry komputerowe sprawiają, że czas, który mój zmęczony ostatnimi czasy mózg poświęciłby na dalsze pogrążanie się, zostaje zmarnowany w jakby mniej męczący sposób.  Siłą rzeczy więc premiera nowego nfsa wpasowała się idealnie w moje potrzeby. Szkoda jednak, że coś, co tak przyjemnie ostatnimi czasy rozgrzewało, nagle zaczyna parzyć i trzeba przestawić zero-jedynkowy, nie tolerujący kompromisu umysł na wycofanie się, bo jest już za późno. Bałem się, odwlekałem, przegapiłem. No, ale miało być o enefesie.





Zainstalowawszy, odpaliszwy, ch*jstrzeliwszy.

Za grę wziął się nie kto inny jak Criterion Games, autorzy zajebistego Burnouta: Paradise oraz świetnego rimejku NFS Hot Pursuit. Niestety, imponujące portfolio nie uratowało rimejku Most Wanted przed casualizacją oraz szeroko pojętym zrujnowaniem.

Zdaję sobie sprawę, że gangsta-nielegalowy klimat oryginalnego Most Wanted nie musiał wszystkim pasować. Świat rozrywki motoryzacyjnej był wtedy po spałowaniu w głowę wszelkimi Szybkimi i Wściekłymi, Tokio Driftami i Undergroundami, siłą rzeczy więc samochodowy-tuningowy madafakizm był jak najbardziej w cenie. Ze świecą szukać samochodówek (no, pomijając np. Interstate 76 - ktoś to jeszcze pamięta...?), które miały by jakąś wyraźnie nakreśloną fabułę. Nowy Most Wanted fabuły nie próbuje nawet udawać. Po prostu w grze się JEST i się JEŹDZI. Nie ma tam ani jednej postaci, jest bezpłciowo i do dupy. Gry, nawet wyścigowe, które jakąś historię w ramy rozgrywki upychają, potrafią sprawić, że gracz chociaż w minimalnym stopniu się... wczuwa. Tutaj: nope. Masz, BĘDZIESZ GRAŁ W GRĘ. JEDŹ PRZED SIEBIE, PO TO, BO TAK. Jak w oryginale, lista najbardziej poszukiwanych kierowców jest, ale... oh wait, powiedziałem kierowców? Kurde, chciałbym. Tu Razora, Taza, Bulla i całą resztę ekipy zastąpiły SAMOCHODY. Tak więc na szóstym miejscu jest McLaren MP4-12C, na ósmym jakiś Lexus - za skurczybyka nie ma tu nawet grama uczucia przygody albo interakcji z wirtualnym, ale prawdopodobnym światem. Absolutny brak jakiegokolwiek wyższego celu potężnie zniechęca do gry, przynajmniej mnie. 

Co dalej: ZEROWA możliwość personalizacji czegokolwiek. Twórcy wybitnie postarali się, by wszystko w grze było równie jałowe i nijakie. No bo do cholery, czym urzekł pierwszy Underground? Albo Drugi? Oryginalny Most Wanted, Carbon, nawet późniejsze NFS'y z wyraźną tendencją spadkową w grywalności - wszędzie dało się modyfikować samochody. Jakie to było wspaniałe, gdy wreszcie oprócz marki i koloru można było przerobić auto od kół, bebechów, przez nadwozie, kolor, spojlery, bajery, koks, dziwki i lasery... Chciałeś naklejkę? Mówisz i masz. Żarówiasty, różowy kolor? Bring it on. Nowy Most Wanted: WAL SIĘ GRACZU, NIE ZMIENISZ PRAWIE NIC. No jak można było pozbawić grę tego fundamentu, tej wspaniałej możliwości identyfikowania się chociaż w minimalnym stopniu z tą kupą pikseli i polygonów za kółkiem. Tutaj samochody są jak resoraki z pudełka, od początku dostępne wszystkie i nie zrobisz z nimi nic, oprócz "brym brym" na czymś takim:
Swoją drogą, nigdy takiego nie miałem. Obviously byłem nieplanowanym dzieckiem.

Other fuckups: gdzie do cholery jest uczucie "from zero to hero"? Cóż bardziej budowało w poprzednich częściach, jak nie przesiadka z Czinkłeczento na jakiegoś Nissana czy Lambo, a potem ich modyfikacja? Tutaj nie ma nawet elementu finansowego. Nie ma żadnej waluty, którą by się zarabiało i przeznaczało na zakup aut i części. Why? Bo auta leżą dosłownie porozrzucane po mapie, a części  (well, fuck.) NIE MA. Modyfikacje (tylko osiągów aut) zdobywa się po wygranych wyścigach, a montuje się je za pomocą prostego menu obsługiwanego klawą numeryczną. No ja pierniczę, czekam aż w kolejnej odsłonie serii auta będą same jeździły, a zadaniem gracza będzie tylko kliknięcie ikony. A i za to będzie achievement. 

BURNOUTYZACJA. To, jak bardzo widać przeszczepy z flagowego dzieła Criterionu aż boli. Mamy samochodowy resorakizm, skakanie po rampach, błyskawiczne naprawy po przejechaniu przez coś a'la stacja benzynowa (notabene jedyna możliwość zmiany koloru auta, a i tego się nie wybiera), loty na kilkadziesiąt metrów, rozpierdalanie billboardów i gloryfikowanie niszczenia samochodów. GTFO.

Speaking of which... SAMOCHODY. Tu też mnie szlag trafił z siłą wodospadu. Suprajz, suprajz: nędza. Nie będę się specjalnie produkował: zabrakło tu tak wielu legend, nfsowych klasyków, że szkoda gadać. Zastąpiło je za to kilka a'la gokartowych pokrak, auto elektryczne, terenówki, pickupy i generalnie luksusowe supercary. Muscle carów jest tyle, co kot napłakał, japońszczyzna prawie wyparta i za dużo kabrioletów. Do bani.

Poza tym, gra wkurza jeszcze na inne sposoby: każdy wyścig jest poprzedzony (na szczęście skipowalnymi) przerywnikami, których autor był chyba pod wpływem nielegalnych substancji. Ponakładali jakiś kolorowych filtrów, negatywów, padaczkogennych migawek i przejść... Nienawidzę eye candy w każdej postaci.

Jeśli o postęp chodzi, to poza naprawdę ładną grafiką gra nie uchowała się także od innego "musta": dubstepu i szeroko pojętego umcyk umcyk. Jest to najmniej przeszkadzająca mi rzecz, bo chyba już się po prostu przyzwyczaiłem, że dobra muzyka w grach to sprawa na wymarciu.


Od strony technicznej, to trudno się do czegoś przyczepić tak naprawdę. Model jazdy jest w porządku, samochody brzmią jak należy, policyjne radio także. Niestety, to za mało, by tego NFS'a uratować: wszystko, za co pokochałem pierwowzór zostało w rimejku z łoskotem wywalone. Grę wykastrowano i co do tego nie ma wątpliwości, nijakość tej odsłony serii kłuje w gały bardziej niż nagłówki Faktu.

Szanowne Electronic Arts: przestańcie odwalać manianę i wpychać licencję na NFSy komu popadnie. Blackbox nie podołał, Slightly Mad Studios też się nie popisało, teraz dla odmiany ciała dał nawet Criterion. Nikt nie chce cudów na kiju, casualizacji, REWOLUCJI w rozgrywce czy innego szajsu. Wszyscy chcemy po prostu dobrej samochodówki z tuningiem aut i klimatem.

piątek, 8 czerwca 2012

Them tytułs goes here

Ladies and Gents: mamy do czynienia z podręcznikowym przed sesyjno-ełrowym urwaniem dupy. Spędziłem dzisiaj godzinę latając za wpisami, ale było to naprawdę... przyjemne. Rzadko kiedy mogę powiedzieć coś o swoim wydziale innego niż "%$@#$%^&**" albo "Jezu jaki tu jest burdel...". To ostatnie w tym momencie szczególnie - rozpoczął się remont lewego budynku, ludzie są eksmitowani z własnych biur i wszędzie panuje syf. Co prawda nie byłem na ani jednym jej wykładzie, ale dzisiaj +9000k punktów do rispektu otrzymała ode mnie (przemiła, jak się okazało) pani profesor od lingwistyki. Nie dość, że wjeżdżaliśmy razem na jej MacBooka Pro (to już 8990 punktów do rispektu), to dając mi wpis do indeksu coś pomieszaliśmy i koniec końców dostałem tróję z...  egzaminu, który mam za 2 tygodnie. "Fuuuuck. Ale przyjdzie Pan na egzamin, dobra? 36 pytań ABC (bez D!!!), pan ma 15 pkt za badania i na YLMP Pana widziałam, to 20 razem." Miałem jej ochotę dać kwiaty i kupić porządnego laptopa.

Pierwszy od bardzo dawna przejazd przez zamkniętą dotychczas trasę między kaponierą a tam dalej w pizdu do dworca. Co prawda wpierdoliłem się dziś w 14stkę, która już nie jeździ przez Towarową (I loved this you sons of bitches!), ale miło było zobaczyć ten wysoce nieużywany ostatnimi czasy odcinek trasy. Lol rym.

W zeszłą środę byłem na prze-zajebiście-kozackiej domówce na Wildzie u  Jaca i Pycia - Panowie, to było_tak_dobre... Przyjąłem na niej fuckload różnych toksyn, bawiłem się zajebiście i w ogóle to wychodzi na to, że jestem spoko bboyem. Dzięki Wam ludzie!

A propos tejże imprezy - jak tylko to usłyszałem, tak nadal mnie trzyma. Ba, w tym momencie sączy się z głośników. Ja i taka muzyka?! Poebao? Jeszcze do niedawna powiedziałbym, że to są zupełnie nie moje klimaty. I właściwie nadal tak jest, ale ostatnio jak ćpun na głodzie szukam nowych doznań muzycznych, odkrywam starocie na nowo i chłonę dźwięki ku niezadowoleniu wytwórni muzycznych które regularnie okradam. Tak więc zapraszam do posłuchania:




Na razie są to raptem dwa kawałki Ładnych Świateł, ale już wiem, że się zakumplujemy na dłużej.

Lata temu oglądałem z ojcem na Discovery Channel meeegaa zajebisty film dokumentalny, który był relacją z... fikcyjnej, bezzałogowej podróży na odległą o chujilion lat świetlnych (zamieszkaną...!) planetę Darwin IV. Rzecz się dzieje naturalnie w przyszłości i jest w 100% wygenerowane komputerowo. Anyway, its a must dla fanów sci-fi, interesujących się eksploracją kosmosu, obcymi, Mass Effectami i innymi kosmicznymi Dildo. Dlatego jak tylko znalazłem to (przypadkiem) na jutube, to mi się kopara ucieszyła - polecam!

Alien Planet "Full Documentary"


czwartek, 31 maja 2012

Bry.

A więc nastał ten moment, do którego zbierałem się przez prawie rok - po raz kolejny postanowiłem pozaśmiecać trochę Internet. Śmieszna sprawa, bo tego typu notkę wprowadzającą piszę już nie pierwszy (drugi? trzeci?) raz, wcześniej podobne wypociny tworzyłem na photoblogu. Hell, może moje konto nadal tam obrasta w kurz, ale biorąc pod uwagę to, jaki disgusting cesspool głupoty, ociekania zajebistością oraz ogólnej degrengolady wartości moralnych i intelektualnych miał tam miejsce - niniejszym spierdoliłem. Co z tego będzie - zobaczymy. Na chwilę obecną poprzednią godzinę spędziłem na próbach ogarnięcia wyglądu tego bloga, ale znając mnie, przy następnym logowaniu stwierdzę, że jest albo hipsterski, albo zbyt poważny, tudzież po prostu pedalski.

Co by nie było, że ten wpis jest tylko nie najwyższych lotów introduction, napiszę także co mi w mojej przystojnej główce siedzi...! How cool is that?

Otóż... wjebało mi savy do Fallouta: New Vegas. 150h grania poszło się jebać i to mnie wysoce smuci.

Over & out

Oh, and there is more to cum. Come.