Warning: tak samo jak w przypadku
poprzedniego wpisu, niezainteresowanym tematyką gier, tudzież
tl;dr’owcom niniejszym piszę, że w tym momencie mogą sobie dalszą lekturę
śmiało odpuścić.
Po mojej ostatniej recenzji
niechlubnego NFS'a, w której to zamieściłem wspomnienie wspaniałego
Interstate 76, od moich czytelników dostałem ogrom pytań dotyczących tej gry i drugie
tyle pozytywnego feedbacku. Co prawda pytanie było jedno, a pozytywny feedback ograniczył
się do „ku*wa też grałem w intestate :DD”
anonimowego autora, no ale cóż. Lata temu, gdy pisałem jeszcze teksty do
Action Maga, stworzyłem recenzję – wspomnienie właśnie tej wspaniałej gry. Jak
to już bywa ze swoją niegdysiejszą twórczością (a już szczególnie moim brakiem
dystansu do własnych wypocin), po odnalezieniu tego tekstu w czeluściach komputera nabrałem nieodpartej ochoty skasowania tego w cholerę. Dlatego też to właśnie nostalgia razem z potrzebą naprawy swojej spuścizny sprawiły, że postanowiłem o tej grze jeszcze raz napisać. O
czym więc jest to całe Interstate 76?
Przede wszystkim
jest to gra PC z 1997 roku, pamiętana już dziś jedynie przez starych wyjadaczy,
osadzona w roku 1976 w południowo – zachodniej Ameryce za czasów kryzysu
paliwowego. Choć w tych latach Stany Zjednoczone faktycznie doświadczyły tzw.
„szoku naftowego”, produkcja Activision przedstawia alternatywną, dużo gorszą
wersję wydarzeń – fatalna ekonomia, niebotyczne ceny paliw i prawie nie istniejąca
gospodarka są powodem wybuchu licznych zamieszek i szeroko pojętego nieładu na
terenie całych stanów. Bezprawie jest na porządku dziennym, upośledzone
kryzysem organy władzy nie mają żadnej kontroli nad rosnącą przestępczością -
jest źle. Walczące o dominację koncerny paliwowe werbują „auto-złoczyńców” (w
grze bardzo czujnie zwanych „auto-villains”), którzy pod przywództwem czarnego
charakteru gry, Antonio Malochio, sukcesywnie eliminują jakąkolwiek ich
konkurencję. Głównym bohaterem gry jest ex-kierowca wyścigowy Groove Champion.
Yep, gość ma na imię Groove, regularnie powtarza „grooo-veeeeyy”, a poza tym ma przezwisko „Swinger”. Poznajemy
go, gdy dowiaduje się o śmierci swojej siostry Jade i o jej podwójnym życiu –
była jednym z najbardziej szanowanych „auto-stróży”, czyli prowadzących zmodyfikowane
i uzbrojone pojazdy strażników prawa. Postrzelona przez Malochio, w iście
Hollywoodzkiej scenie generującej wkurzenie i żądze zemsty, umierając na rękach
swojego partnera – Taurusa, prosi go o odnalezienie Groove’a, który koniec końców
odziedzicza po niej samochód i pełnioną funkcję. Celem gracza jest naturalnie pomszczenie siostry, przedtem krzyżując plany zniszczenia rezerw
paliwowych Ameryki, czym Malochio chciał rzucić państwo na kolana.
Kampania (nazwana w grze „T.R.I.P.”- Total Recreational Interactive
Production) składa się z 17 misji przeplatanych cut-scenkami. Każda
z misji to osobne „pchnięcie” fabuły polegające głównie na puszczeniu z
dymem wrogich samochodów tudzież dojechaniu w całości do danego punktu. Poza
tym, standard: eskorta sojuszników, wyścigi, itp. Do swojej dyspozycji gracz dostaje
ponad 20 wozów, wzorowanych na klasycznych amerykańskich autach lat 70 – od
rodzinnych sedanów po muscle cary. Auta,
choć nielicencjonowane, wyglądają niemal identyczne jak ich prawdziwe
odpowiedniki, a szczególnie amerykańskie mięśniaki – Dodge Charger, Plymouth
Barracuda, Ford Mustang i wiele innych, każdy z nich dowolnie
konfigurowalny. Środków do kasowania aut przeciwników jest multum, zamontować
można różnego kalibru karabiny i działa, rakietnice, pociski sterowane,
moździerze, miny i miotacze ognia. Pojazd można także unieruchomić w inny
sposób: wystawiając pistolet przez okno, po czym robiąc w czaszce
jadącego obok wrogiego kierowcy otwór kalibru .44 Magnum, czemu towarzyszy
głuchy łoskot dziurawego łba opierającego się o klakson. Satysfakcja –
bezcenna.
Mimo swoich 14 lat gra do dziś przyciąga kipiącym wręcz klimatem seriali
z lat 70-tych – ba, sama w sobie jest na taki stylizowana! Oprócz intro wprowadzającego
do fabuły, jest także drugie, będące typową czołówką serialu akcji – urywki najlepszych
scen przeplatane listą płac. Nastroje lat 70-tych idealnie buduje także ścieżka
dźwiękowa, będąca jednym z głównych atutów produkcji. Jej wykonawcą jest
zespół Bullmark, który specjalnie na potrzeby gry nagrał ponad 80 minut fenomenalnego funku. Ze swoim charakterystycznym płaskim basem i gitarowym brzmieniem muzyka
towarzyszy graczowi przez cały czas - ba, gracze zapałali do niej taką sympatią, że została
wydana na sprzedawanych osobno płytach. Od strony technicznej także nie można
było niczego zarzucić. Rewelacyjny jak na tamte czasy model jazdy z realistycznymi
poślizgami, skokami i świetnie skonstruowanym silnikiem fizycznym (swoją drogą
ciekawa sprawa - Interstate śmiga na engine Mechwarriora 2) do dziś sprawia
przyjemność i może się podobać. Na plus zaliczyć trzeba także fakt, że całe
środowisko było wykonane w trójwymiarze – od samochodów po cut scenki na
silniku gry (!), a mówimy tu o czasach, gdy grafika 3D i wszelkie fajerwerki
z nią związane zapierały dech w piersiach, jako że
epoka akceleratorów graficznych miała dopiero nastąpić. Swoją drogą, do dziś
pamiętam dzień, w którym do zestawu Pentium II 166 Mhz + 64mb RAM Ojciec
dokupił mi akcelerator grafiki, Voodoo 2 3D FX. Osiem megabajtów potęgi, to
były czasy.
Choć od strony audiowizualnej grze nic nie dolegało, tak niestety
Interstate ‘76 nie ustrzegło się przed innymi wadami. Twórcy dali ciała zdecydowanie ze skrajnie nierównym poziomem trudności – część zadań
można było zaliczyć „z miejsca” za pierwszym razem, a niektóre były tak
wyśrubowane, że irytacja towarzysząca ich powtarzaniu po kilkadziesiąt razy chyba właśnie wtedy zapoczątkowała gdakanie światłych i wielebnych na temat wzbudzania agresji wśród młodych
przez gry komputerowe. Żeby nie było za kolorowo -
gra jako relikt poprzedniej epoki nie wyznawała czegoś takiego jak punkty
kontrolne, checkpointy, quick savy czy –
phi! – odnawialne zdrowie lub amunicja. Umarłeś? Nie ma przebacz. Użyłeś kodów? Fajnie, że sobie postrzelałeś, ale spróbuj jeszcze raz, bez oszukiwania. Zawalona misja bezlitośnie rzucała graczowi w mordę złośliwym ekranem
„failu”. Dwa lata później, w listopadzie 1999 roku premierę miała miejsce druga
część Interstate – tym razem 82’. Choć poprawiła wiele bolączek swojej
poprzedniczki oraz zapewniła możliwość wychodzenia z samochodu i
zmieniania ich nawet w czasie misji, przyniosła ogromny bagaż własnych błędów
i niedoróbek, od kiepskiego modelu jazdy
zaczynając, na najcięższym z grzechów – nudzie i uproszczeniach kończąc.
Mimo leciwego już wieku, gra do dziś jest ciepło wspominana
przez rzeszę fanów. Świadczy o tym chociażby ilość związanych z nią filmików
i ich wyświetleń na YouTube, razem z przychylnymi komentarzami od niegdyś
zagrywających się w nią miłośników. Przystosowana do nowych systemów (na
wszystkim począwszy od Windowsa 98 w górę oryginalna gra wywala się na
plecy) wraz z dodatkiem jest do kupienia w sklepie Good Old Games, gdzie
pod nazwą Interstate’76: Arsenal sprzedawana jest w cenie 6 dolarów. Jest to kawał dobrej, nadal bardzo grywalnej
produkcji, choć zdecydowanie dla cierpliwych i upartych graczy, którzy za nic
mają sobie wyśrubowany poziom trudności, a regenerujące się zdrowie, savepointy
czy inne casualowe rozwiązania wywołują u nich tylko pełne politowania parsknięcie.