czwartek, 21 sierpnia 2014

Dożywotnia gwarancja? Bez paragonu? Ale że jak?

Mówi się o benzynówkach Zippo, że naprawdę trzeba się postarać, żeby którąś uszkodzić. Jest to stwierdzenie jak najbardziej prawdziwe. Zapalniczki Zippo są w stanie przeżyć upadki, rozjechanie, utopienie, całkowite podpalenie i długotrwałe wystawienie na mróz; sprawdziłem każdą z opcji, oczywiście przez przypadek.

Fine, głupotę.

Mosiężna, wytrzymała obudowa, a przede wszystkim maksymalnie uproszczona konstrukcja skutecznie chronią zapalniczkę przed różnymi uszkodzeniami.

No, chyba, że jesteś Sebastianem.

(raczej odradzam fullscreen, quality - shit)


Zastosowanie odpowiedniej siły kinetycznej, lub jak kto woli: jebnięcie o beton podczas gwałtownej ucieczki od niespodziewanie odpalonej fioletowej racy dymnej skutecznie wyłamuje zawias (1) oraz wygina komin (2). Well, shit happens.


Co ciekawe, to wciąż nie powstrzymało zapalniczki przed działaniem; niestety, niedomykająca się obudowa i luźne w skutek wygięcia komina kółko trące sprawiały, że zapalenie szybko odparowującej (przez nieszczelność) benzyny było utrudnione. 

Ale czekaj, czekaj? Czy one wszystkie nie mają dożywotniej gwarancji?

Ano, mają, i to jaką. Niepotrzebny Ci paragon, niepotrzebny dowód zakupu ani oryginalne opakowanie. Jedyne, czego do szczęścia trzeba, to truchło  oryginalnej zapalniczki. 

Może być złamane, postrzelone, rozpierdolone w drobny mak w Wielkim Zderzachu Hadronów, który takowej funkcji prawdopodobnie nie oferuje - you name it. Byle logo wraz z numerami seryjnymi były widoczne.

Tak naprawdę najgorsze, co może spotkać zapalniczkę Zippo to jej zgubienie; chyba, że zdarzyło Ci się wcześniej przypadkiem stopić metalowy przedmiot w kieszeni lub rozbić go na atomy.

Jako, że palaczem jestem zdecydowanie okazjonalno-imprezowym, nie spieszyło mi się do przywrócenia funkcjonalności mojej zapalni. Prawdę mówiąc, to nie chciało mi się ruszyć dupy, żeby ją wysłać. Ale że od marca tego roku pracuję w miejscu, które na wyposażeniu ma pierdylion kopert i materiałów biurowych, a do tego sąsiaduje w śmiesznej odległości z pocztą - ok, let's do this shit.

Zapalniczkę trzeba osuszyć z całej benzyny, jeśli trzeba to umyć ze śladów miejsca zbrodni i spakować do zwykłej koperty bąbelkowej z dołączoną w środku kartką z podanym adresem zwrotu. Do tego drobniaki na przesyłkę.

And that's it. Koniec roboty.



Fajną filozofię mają.

We don't make that promise lightly. We know that behind every Zippo product sent for repair is an owner depending on our promise to get it back in working order. Whether a lighter is five years, 25 years, or 50 years old, it will serve as a dependable source of flame for years to come. We guarantee it.

Your lighter will be repaired at no charge and returned promptly to you usually within 4-5 weeks.

Uszkodzoną - naprawią. Zniszczoną - wymienią. Bez wyjątków. Na powrót mojej zapalniczki czekałem 4 tygodnie z hakiem.



...cokolwiek.

Co ciekawe, w środku niewielkiej koperty, była... 

...znana mi niewielka koperta. A w niej:


Long time no see. 

Oryginalna obudowa z przyspawanym nowym zawiasem. Wkład zupełnie nowy, razem ze świeżutkim  knotem, kamieniem i wypełnieniem.


I mean, how cool is that? Pretty cool. Dobrze było ponownie usłyszeć to legendarne wręcz "klik".


Yep that was me.

Właściwie, to w tym momencie mógłbym ją rozjechać walcem, wpakować w tę samą kopertę, wysłać za te 9 zeta do Niemiec i czekać, aż odeślą mi nową. 

Zippo są fajne.